Bookmark and Share

Big Beat Serca

mrl

tekst wywiadu z profesor Marią Respondek-Liberską z dodatku do Gazety Wyborczej „Wysokie obcasy” z dnia 2001-03-17

Leżanka, aparatura USG i dwa monitory - jeden dla Majki, drugi dla pacjentki, aby mogła wygodnie oglądać swoje nienarodzone dziecko. Majka objaśnia: ono się uśmiecha, ziewa, przeciąga, robi miny, cmoka, rusza rączkami, jakby machało do obserwujących je osób. Uczy matkę rozpoznawać kształty.To nie ona miała badać ciężarne. To miała być domena Andrzeja.

Położnik może mieć jedno ucho

Łódź, październik 1976 rok. Andrzej wrócił do domu rozpromieniony. - Majka, będę położnikiem! Wystarczy mi jedno ucho i trąbka!

Po wypadku samochodowym częściowo ogłuchł. Czwarty rok medycyny, wybór specjalizacji, a on nie był w stanie zbadać pacjenta stetoskopem.

Majka już w liceum zdecydowała: kardiologia. Gdy miała szesnaście lat, wuj neurolog przywiózł jej z wycieczki do Moskwy gipsowy model serca i trzydzieści siedem płyt. Nie było na nich ani jednej piosenki, ani jednego słowa, tylko szumy i stukania serc. I to wcale nie było nudne. Inaczej biło serce stare, a inaczej młode, inaczej to zmuszone do wysiłku, a inaczej to po zawale. Godzinami słuchała tego big-beatu.

Andrzej został położnikiem. Majka zrobiła specjalizację z pediatrii i pracowała nad doktoratem z kardiologii dziecięcej. Ślęczała w bibliotece, wertowała bibliografie. Pisała listy do zagranicznych autorów z prośbami o przysłanie kopii artykułów. Przeczytała o echokardiografii - nowej metodzie badania serca. „Muszę się tego nauczyć”. Zastanawiała się, skąd wziąć pieniądze - byli młodym małżeństwem na dorobku. Marzyła o stypendium w Anglii.

Pewnego dnia pojechali z Andrzejem na zakupy do Warszawy, droga z Dworca Centralnego do Domów Centrum wiodła obok British Council. - Zaczekaj na mnie - poprosiła męża. - Wejdę tylko na chwilę, zapytam, jakie mam szanse na stypendium. Piętnaście minut później oznajmiła mu: - Dostałam!

- Żartujesz!

Nie żartowała. Pani w sekretariacie zapytała, czy mówi po angielsku, szef akurat był wolny. Majka opowiedziała mu o swoich planach. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki jakąś kartkę.

„Wie pani, co to jest? Potrafi to pani opisać?”.

To było badanie USG płodu. Opisała je najlepiej, jak umiała.Trzy miesiące później, dzięki temu, że szef British Council właśnie miał zostać ojcem, była już w Londynie. Uczyła się robić echokardiografię, czyli USG serca. Potem kolejny staż, tym razem w Ameryce, w Children's Hospital of Philadelphia, który dwanaście lat później stanie się znany polskim telewidzom, bo to tu rozdzielono siostry syjamskie z Polski.

Filadelfia to było ich szczęśliwe lato. Andrzej miał praktykę w tym samym szpitalu. Dostał stypendium Fundacji Kościuszkowskiej, uczył się nowej techniki: badania płodu ultradźwiękami. Ona skupiła się na badaniach USG serca u dzieci.

W Ameryce zrozumieli, że ich specjalizacje, położnictwo i kardiologia, spotykają się. Dzięki wykrywaniu wad u dzieci jeszcze w łonie matki, można uratować od śmierci tysiące noworodków: lekarze mogą interweniować tuż po narodzinach, a czasami nawet jeszcze przed. Na dziecko z wrodzoną wadą serca już na sali porodowej może czekać kardiolog.

W latach osiemdziesiątych w polskich szpitalach pojawiły się pierwsze aparaty USG. Dobiegała końca budowa Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, rodzinnym mieście Majki i Andrzeja. Były pieniądze na najnowszy sprzęt dla Centrum - prestiżowego, pokazowego przedsięwzięcia PRL.

Uczyli się i snuli plany na przyszłość. Czekał ich kolejny wyjazd do Filadelfii. Andrzej dostał stypendium Fullbrighta. Podczas wigilijnej kolacji '89 uroczyście czytali list z gratulacjami od ambasadora USA w Polsce. Majka wiedziała już, że nie pojadą.

Czy żona musi powiedzieć prawdę

Styczeń 1989, zdjęcie, które zrobił Andrzej: zielona łada Respondków i jamnik, Kuba. W tle nowiutka Matka Polka. Majka nie chce pozować do tej fotografii. Andrzej jest śmiertelnie chory. I jeszcze o tym nie wie. Od kilku tygodni bolał go brzuch. - No, co ty, chłopie, zdrowy jesteś, to wszystko emocje przed wyjazdem - mówili koledzy.Pojechał do innego szpitala. Zrobili badania, chcieli rozmawiać z rodziną. Rak trzustki. Szok. Taki silny, dobrze zbudowany mężczyzna. Trzydziestotrzylatek! Koledzy z kliniki unikali i jego, i Majki. Lekarze prosili, aby nie mówić mu o chorobie, bo zła wiadomość mogłaby pogorszyć jego stan. Majka milczała i szukała ratunku. Przyjaciele załatwili im leczenie - przeszczep trzustki - w klinice specjalistycznej w Londynie. Przed operacją angielski lekarz wziął Majkę na bok: - Dlaczego nie powiedziała pani mężowi, że ma raka? Nie dała mu pani nawet szansy na spisanie testamentu.

- Panie doktorze, my nic nie mamy!

- Nieprawda, każdy człowiek coś posiada - zajrzał jej w oczy. - I każdy ma prawo wiedzieć, co go czeka.

Jako lekarz zrozumiała wtedy, że pacjentowi trzeba mówić prawdę. A jako żona? Zabieg zaplanowany na kilka godzin skończył się już po godzinie. Andrzej spojrzał na zegarek przed wjazdem na salę operacyjną, po obudzeniu się z narkozy też zerknął. Sam ze swoją prawdą zaczął godzić się ze śmiercią. Usiadła przy jego łóżku. Nikt im nie przeszkadzał. Nie wiedziała, jak zacząć: że są przerzuty, że lekarze tylko otworzyli brzuch i zaraz go zaszyli. Ale gdy jeszcze raz poprosił, by powiedziała mu prawdę, już nic nie udawała. Szczerość przyniosła ulgę im obojgu.

Następnego dnia miała nową prawdę: do powiedzenia? do ukrycia? Dzwoniła do Polski, do rodziców Andrzeja, ale nikt nie podnosił słuchawki. Dzwoniła do rodziny, do przyjaciół. Wszędzie głucho. Co się stało? Kolejny stan wojenny? W telewizji nic nie mówią o Polsce. Wykręciła numer telefonu kolegi, który był na stypendium w Waszyngtonie. Może jemu łatwiej będzie do-dzwonić się ze Stanów niż jej z Londynu?

Paweł oddzwonił jeszcze tego samego wieczora. Wisiał na telefonie cały dzień, aż w końcu w Łodzi odebrali. Byli, czekali na wiadomości, ale bali się z nią rozmawiać. Gdy Andrzej był operowany, zmarł nagle jego ojciec. Na serce.

- Andrzej po laparotomii, na środkach przeciwbólowych, z wyrokiem. Milczałam. Na lotnisku w Warszawie tłum przyjaciół, rodzina. Brak ojca nie zaniepokoił go. Dopiero w Łodzi, po obiedzie, wstał od stołu ze słowami: "Kochani, przepraszam, zadzwonię do ojca".

Stałam w drzwiach. Długa, ciężka chwila. "Ojciec nie żyje", powiedziałam. Pojechaliśmy na cmentarz. Za dwa tygodnie pochowaliśmy tam Andrzeja.

Andrzej przynosi diagnozę we śnie

Profesor Tomasz Pertyński, dyrektor Centrum Zdrowia Matki Polki, odczekał kilka tygodni i zadzwonił do Majki:

- Dziewczyno, masz dwa wyjścia: albo się załamiesz, albo przyjdziesz w poniedziałek do pracy.

Przyszła.

- Potrzebujemy specjalisty do badań prenatalnych - powiedział profesor. - Nikt nie zrobi tego lepiej niż ty.

Przecież jestem pediatrą, a nie położnikiem - pomyślała. Jak miała badać ciężarne? Owszem, uczyła się ultrasonografii, ale specjalizowała się w kardiologii niemowlaków, a nie w wadach nienarodzonych dzieci! Profesor jednak nalegał.

- Kupił sprzęt, supernowoczesny jak na tamte czasy, posadził przy nim mnie i innych młodych ludzi, i kazał nam zaczynać od zera. Jako jeden z pierwszch lekarzy w Polsce zaczął traktować nienarodzone dzieci jak pacjentów. Na początku lat dziewięćdziesiątych to było wizjonerskie - opowiada Majka.

Wertowała książki, ale nie wszystko tam mogła znaleźć, bo diagnostyka prenatalna dopiero się rozwijała.

- Widziałam plamy, szczegóły, których nie potrafiłam zinterpretować. Nie dawało mi to spokoju. Odczytać obraz płodu, wykryć, że coś jest nie tak, i prawidłowo zinterpretować co to jest - to trudne!

Obrazy z ekranu komputera nosiła w głowie. Wracała z nimi do pustego domu, myślała, co by o nich powiedział Andrzej, jak wytłumaczyłby to, co dla niej zagadkowe. Ból powracał falami, ścinał z nóg. Andrzej śnił jej się po nocach.

- Nie mówił mi o miłości. Podpowiadał diagnozy! „Spójrz, to jest niedrożność przewodu pokarmowego”. Rano budziłam się, przypominałam sobie sen, pędziłam do szpitala, patrzyłam na obraz USG. Tak, on ma rację! Innym razem czegoś tam nie pamiętał, ale w naszej biblioteczce - mówił - na czwartej półce, po prawej stronie, stoi książka, zajrzyj. Sprawdzałam rano. Czwarta półka, prawa strona, wszystko się zgadzało. To było szokujące. Mocno stąpam po ziemi, i nagle jakaś parapsychologia!

Wysłała wyniki swoich badań do Kioto na zjazd International Society of Ultrasound in Obstetrics and Gynecology (Międzynarodowe Towarzystwo Ultrasono-grafii w Położnictwie i Ginekologii). Zaproszono ją, jako jedyną osobę z Polski, by zreferowała swoje badania. Andrzej byłby dumny.

Dlaczego Majka kocha e-maile

Jak stanąć za katedrą i wygłosić wykład dla światowej elity naukowców? Miała tremę. Pomógł trening, jaki przeszła w Filadelfii. Amerykański szef postanowił wysłać ją z krótkim wykładem na sympozjum do Las Vegas. - Katował mnie przez dwa tygodnie ze stoperem w ręku. Codziennie powtarzał, że mówię za wolno albo za szybko, albo niewyraźnie. Wreszcie powiedziałam, że się poddaję. „Nie wyobrażaj sobie, że możesz czegoś nie udźwignąć! - grzmiał. - Jedziesz reprezentować nasz ośrodek, a my mamy najlepszą markę w Stanach Zjednoczonych. Nie możesz wlec się w ogonie”.

Wzięła się w garść i zaczęła trenować warianty awaryjne: wyobraź sobie, że w połowie prezentacji zaciął się rzutnik albo zgasło światło. Musisz przedłużyć wystąpienie do piętnastu minut, przemawiasz w ciemnościach. Przygotuj dodatkową mowę i trzy żarty...

Zrozumiała, że słynny „amerykański luz” jest starannie wyreżyserowany. Przestała się bać.

- Z tą pewnością, że potrafię dać sobie radę, po raz pierwszy pojechałam na międzynarodowe sympozjum reprezentować Polskę - Majka wyjmuje fotografię. Świątynia Szczęścia w Kioto. Na jej tle ośmiu naukowców, sami mężczyźni, i ona, z płomiennie rudymi włosami ostrzyżonymi na chłopczycę. Dostrzegli ją najlepsi i zaprosili na kolejny zjazd, tym razem jako VIP-a. Miała wygłosić już nie kilkuminutowe wystąpienie, ale półgodzinny wykład o swoich doświadczeniach w badaniu polskich kobiet.

- To był zaszczyt! - była jedyną osobą z Europy Wschodniej, jedyną kobietą w tym gronie. Po kolejnym wykładzie profesor Campbell, przewodniczący towarzystwa ISUOG, zaproponował:

„A może byśmy przyjechali do Łodzi większą grupą?”.

Przyjechali w maju 1996 roku z serią wykładów. Słuchali ich młodzi lekarze z całej Polski, „pokolenie internetowe”, dobrze znające angielski. Dziś Majka dostaje list elektroniczny od kolegi z Bombaju: ma kłopoty z interpretacją USG płodu. Może ona wie, co to takiego? Przychodzi e-mail z Filadelfii: proszą o konsultację trudnego przypadku. Sama też wysyła listy elektroniczne z pytaniami do specjalistów w Nowym Jorku, Filadelfii, Tampie, Rio de Janeiro, Pradze.

- W trudnych przypadkach najprościej jest zapytać kolegów. Dzięki konsyliom internetowym po kilkunastu godzinach wiem, jak postąpiliby z moim pacjentem lekarze ze światowej czołówki. Kocham e-maile!

USG: koniecznie w dwudziestym tygodniu ciąży

Od kilku lat Majka kieruje Zakładem Diagnostyki Wad Wrodzonych w Centrum Zdrowia Matki Polki.

- Gdyby Andrzej żył, to byłoby jego miejsce - mówi.

- Profesor Respondek-Liberska uratowała wiele dzieci - mówi doc. dr hab. Bohdan Maruszewski, przewodniczący Krajowej Rady Kardiochirurgii Dziecięcej.

Majka często powtarza: „Sprawdzajcie wszystkie ciąże! Dajcie szansę i matce, i dziecku”.

- Natura myli się nie tylko, gdy kobieta jest starsza czy chora. Nigdy nie ma stuprocentowej pewności, że dziecko urodzi się zdrowe. Wiele wad możemy naprawić, jeśli wykryjemy je jeszcze w okresie płodowym. Zwykle wystarczy prawidłowo wykonane USG płodu i echo serca (czyli USG serca). To badania łatwo dostępne, nieinwazyjne, nieszkodliwe dla płodu. Trzeba je wykonać koniecznie w dwudziestym tygodniu ciąży. Wtedy serce płodu jest już na tyle duże, że można je zbadać, a jeszcze nie przesłonięte przez rozwijające się płuca i kości. Widać je jak na dłoni.

Dziś w Polsce każdego roku umiera kilka tysięcy noworodków, które można by było uratować dzięki diagnostyce prenatalnej.Zbadała, dlaczego tak się dzieje. Znalazła trzy przyczyny. Po pierwsze, zwykle USG robi się w trzydziestym- trzydziestym szóstym tygodniu, gdy często jest już za późno na leczenie wewnątrzmaciczne czy np. operację. Kobiety przychodzą na badanie, żeby usłyszeć od lekarza, że ciąża rozwija się prawidłowo i ewentualnie poznać płeć dziecka. Gdy słyszą,że dziecko urodzi się z wadą, że nic już nie można zrobić, przeżywają dramat. Pytają, dlaczego o konieczności wcześniejszego badania nie usłyszały od swojego położnika?

Druga przyczyna: wprawdzie USG płodu to już w Polsce rutyna, ale przytłaczająca część tych badań jest przeprowadzana niefachowo.

Do takich wniosków doszła rozmawiając z pacjentkami, których dzieci trafiły do Centrum Zdrowia Matki Polki w stanie krytycznym. Z badań Majki wynika: na każdych sto kobiet, które zostały zbadane i które potem urodziły dzieci z wadami, dziewięćdziesiąt pięć usłyszało od swoich położników, że płód rozwija się prawidłowo.

W Polsce lekarzy robiących specjalizację z położnictwa nie uczy się czytać USG płodu, tak jak ich kolegów z Niemiec czy Czech. Niektórzy uczą się tego „nadprogramowo”, zazwyczaj za własne pieniądze.

Trzecia przyczyna tkwi, zdaniem Majki, w sposobie myślenia położników. Wielu sądzi, że tylko oni są powołani do opieki nad płodem, gdy tymczasem na świecie rozwija się nowa dziedzina medycyny, perinatologia, skupiająca również chirurgów, kardiologów dziecięcych, neonatologów. Wspólnie zajmują się opieką nad płodem, ciężarną, potem - noworodkiem.

Nauczyć się czytania z chmur

Odkąd Jerzy Owsiak i jego Orkiestra Świątecznej Pomocy zaopatrzyli wszystkie polskie oddziały neonatologiczne w respiratory, a poznański ośrodek Akademii Medycznej rozpoczął Program Poprawy Opieki Perinatologicznej, znacznie spadła umieralność wcześniaków. Teraz największym problemem dla neonatologów są wady wrodzone. Majka od kilku lat szkoli młodych lekarzy. Uczy ich między innymi prawidłowego wykonywania USG płodu i USG serca.

- Pierwsza reakcja to zwykle: „To nie dla mnie, to za trudne”. Poprawne odczytanie obrazu przypomina początkowo czytanie z chmur, wymaga wyobraźni. Tłumaczę: „Do tego nie potrzeba talentu. To sprawa właściwego opanowania rzemiosła, cierpliwości, koncentracji. Nauczył się tego położnik amerykański, nauczył szwedzki i brytyjski, to i państwo potrafią! I oni się tego uczą.” Przeszkoliłam chyba ze stu. Nadal za mało.

Są już w Polsce dobre ośrodki zajmujące się diagnostyką prenatalną, ale tylko w dużych miastach: Warszawie, Poznaniu, Katowicach, Olsztynie. Wielu starych, doświadczonych położników, także tych z dużych miast, z trudem akceptuje nowości. Niektórzy wręcz są im przeciwni. Rozmawiała ostatnio z profesorem, sławą polskiego położnictwa. „Dwadzieścia lat temu - powiedział - kobiety rodziły bez echokardiografii płodowej i bez diagnostyki prenatalnej, to i dzisiaj będą rodziły, i to zdrowe dzieci. A wie pani dlaczego? Bo ja jestem przy porodzie!”

- Pozazdrościć optymizmu. Większość wad wrodzonych powstaje między czwartym a szóstym tygodniem życia płodowego, wiele z nich nie daje objawów w czasie ciąży i porodu. Ujawniają się po kilku godzinach, dniach, miesiącach, a czasem nawet latach życia dziecka. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby wada znikła ze względu na tytuły i doświadczenie tego, kto odbiera poród. Współczesna medycyna daje szansę noworodkom, które dawniej nie miały szans.

Przypomina sobie fotografię, którą widziała na jakimś zagranicznym sympozjum. Dwóch położników. Jeden, starszy pan z brodą, trzymał kleszcze stosowane niekiedy przy skomplikowanych porodach. Drugi, znacznie młodszy, stał obok ultrasonografu. Dwie szkoły, dwa światy.

- Teraz w Polsce klasyczne położnictwo konkuruje z nowoczesnym, a tu przecież nie powinno być mowy o żadnej konkurencji! Starzy i młodzi muszą się nauczyć pracować w zespole.

Album Majki

Na półce w gabinecie, tuż obok gipsowego serca z Rosji, tego od wujka, ustawiła album z fotografiami niemowląt.

Bartek. Zaspół hipoplazji lewego serca, wada często uznawana za letalną, czyli taką, z powodu której się umiera. Położnik spoza Łodzi, podejrzewając wadę serca płodu, skierował ciężarną do CZMP. Od tego momentu kobieta i dziecko byli pod opieką zespołu specjalistów. Po narodzinach Bartka docent Jacek Moll zoperował go. Dziecko rozwija się prawidłowo.

Co by się z nim stało, gdyby nie zrobiono badania prenatalnego? Scenariusz byłby mniej więcej taki: ponieważ ta wada serca nie daje żadnych objawów w pierwszych dniach życia dziecka i nawet najbardziej doświadczony neonatolog nie jest w stanie jej wykryć za pomocą stetoskopu, Bartek zostaje wypisany do domu. Jedzie z mamą do rodzinnego Sieradza. Po kilku dniach zaczyna sinieć, ma kłopoty z oddychaniem. Mama idzie z nim do lekarza, ten myśli, że to zapalenie płuc i daje dziecku antybiotyk. Lek oczywiście nie pomaga. Wtedy ktoś wpada na pomysł, żeby zrobić echo serca. Natychmiast po badaniu wiozą dziecko karetką do ośrodka specjalistycznego. Bartek trafia na stół operacyjny w bardzo złym stanie, zziębnięty, na ostatnim oddechu. Niedotlenienie spowodowało już ubytki w korze mózgowej. Jeśli przetrwa operację, będzie upośledzony umysłowo.

Nasz Bartek miał wielkie szczęście. Na sali porodowej czekał już na niego zespół specjalistów.

Ania. Poważna wada tkanki płucnej. Trzeba było usunąć jej część. Dziecko ma bliznę na klatce piersiowej, trochę ta klatka jest zapadnięta, ale to można „wyrehabilitować” w drugim roku życia. Najważniejsze, że Ania jest zdrowa. Ta wada także nie daje żadnych objawów, więc gdyby nie została wykryta przed porodem, Ania zostałaby wypisana do domu. Jej życie stanęłoby pod znakiem zapytania.

Zuzia. Niepełne zamknięcie powłok brzusznych, widoczna wątroba i jelita. Dziewczynka przyszła na świat przez cesarskie cięcie i trafiła w ręce specjalistów przygotowanych na szybką interwencję. Po dziesięciu miesiącach śladem po ciężkiej wadzie jest już tylko ciemnobrązowa blizna na brzuszku. Gdyby nie diagnostyka prenatalna, Zuzia urodziłaby się w podkaliskiej wsi. Zanim trafiłaby na oddział chirurgii dziecięcej, pojawiłaby się pewnie infekcja, oziębienie, ryzyko powikłań.

Piotruś. Położnik rozpoznał wodogłowie, wysłał ciężarną do Matki Polki. Tu stwierdzono: to nie wodo-głowie, ale guz mózgu, któremu towarzyszą guzy serca.

Na konsylium, jeszcze przed narodzinami chłopca, lekarze ustalili plan leczenia. Operowali go tuż po porodzie. Piotruś ma już rok, bardzo dobrze się rozwija. Ma zeza, którego trzeba zoperować, ale to jedyny ślad po chorobie.

- W Polsce wokół badań prenatalnych jest niedobra atmosfera - Majka zamyka album. - Z niewiedzy. Wiele razy słyszałam, że diagnostyka prenatalna jest po to, aby kobieta mogła dokonać aborcji, gdy okaże się, że płód jest uszkodzony. Polskie prawo rzeczywiście dopuszcza możliwość przerwania ciąży, jeśli istnieje ryzyko (nawet nie pewność), że płód ma wadę rozwojową. Ale ciężkie, złożone wady genetyczne, dziś jeszcze nieuleczalne, to tylko 2 - 3 procent wszystkich wad. Pozostałe dzieci, a więc 97 - 98 procent, możemy leczyć, najczęściej z dobrym skutkiem. Diagnostyka prenatalna służy ratowaniu życia. W ciągu jedenastu lat, które przepracowałam w Centrum Zdrowia Matki Polki, może kilkanaście kobiet zapytało mnie o możliwość aborcji. Pozostałe, a było ich kilka tysięcy, pytały, w jaki sposób możemy ich dzieci uratować.

Diagnostyka prenatalna jest ważna także wtedy, gdy śmierć dziecka jest nieunikniona. Przygotowujemy kobietę na tę wiadomość, a po porodzie staramy się zmniejszyć cierpienie dziecka: podajemy mu tlen, zapewniamy środki przeciwbólowe. I bliskość matki.

Paweł od szalonych krów nie czeka na obiad

Fotografia z Hawajów, 1999 rok. Majka obok mężczyzny z brodą. W wieńcu kwiatów. Następnego dnia pobrali się w Honolulu.

- Miałam szczęście, że spotkałam drugiego mężczyznę mojego życia - uśmiecha się.

Profesor neuropatologii, Paweł Liberski, to - jak go określa Majka - „międzynarodowy specjalista od choroby szalonych krów i Alzheimera, mikroskopista elektronowy, obywatel świata, który wszędzie dobrze się czuje”.

- Z nas dwojga to on jest prawdziwym naukowcem. Zajmuje się, diagnostyką guzów mózgu. Ja przy nim jestem zwykłym rzemieślnikiem.

Dwadzieścia lat temu, gdy tak trudno było o podręczniki i trzeba było szukać kontaktów zagranicznych, Paweł, kolega z roku, a potem ze studiów doktoranckich, podrzucał jej artykuły. Jeden z kolegów powiedział kiedyś Majce: „To byłby idealny mąż dla ciebie”. Roześmiała się tylko - on miał wtedy żonę, ona męża. To Paweł Liberski był tym znajomym z Waszyngtonu, który w dniu operacji Andrzeja wydzwaniał do Łodzi poszukując krewnych Respondków.

- Dwaj mężczyźni pomogli mi po śmierci Andrzeja: profesor Pertyński, który zaprzągł mnie w kierat pracy, i Paweł Liberski, który fortunę wydał na telefony do Polski, aby obudzić mnie z letargu.

Gdy wracał ze stypendium w USA, pojechała po niego na lotnisko do Warszawy. Myślała, że najtrudniej będzie wytłumaczyć ten nowy związek Kubie, ukochanemu psu Andrzeja. Kuba pokochał go od pierwszego wejrzenia.

- Potrzebowałam oparcia, azylu, do którego zawsze mogłam wracać, a Paweł to opoka - mówi dzisiaj Majka.

Przez kilka lat nie potrafili zdecydować się na ślub. Z powodu nazwiska. Gdy oświadczył się pierwszy raz, zapytała, czy zgodzi się na Respondek-Liberską. W odpowiedzi - urażona mina i koniec rozmowy.

Oświadczył się znowu sześć lat później, na Hawajach. Ona była tam na zjeździe kardiologów, on miał wykład na uniwersytecie w Honolulu. Znów zaczęła swoje o nazwisku: że w świecie medycznym jest znana jako Respondek i rezygnacja z tego nazwiska wprowadziłaby w błąd wiele osób. Przekonała go.

- Z Andrzejem rozpoczęłam życie zawodowe, stawiałam pierwsze kroki. Przy Pawle ponownie uwierzyłam w siebie, nabrałam rozpędu. Pierwszy mąż wprowadził mnie w świat ultrasonografii, drugi pozwolił skoncentrować się na sprawach zawodowych. Paweł mnie wspiera. Zachowuje spokój, gdy spóźniam się godzinę lub trzy, nie wymaga, by na stole stał obiad. Wybacza, gdy co roku obiecuję, że ten to już ostatni taki zwariowany, i nic z tych obietnic nie wychodzi. Czy czegoś zabrakło w jej życiu? Tak, nie ma dziecka. - Widać nie można mieć wszystkiego. I tak miałam szczęście. Spotkałam jedną miłość, potem drugą, równie piękną. I mam te zdjęcia cudzych dzieci w albumie.

Podziękowania dla doc. dr hab. Bohdana Maruszewskiego, kierownika Kliniki Kardiochirurgii Centrum Zdrowia Dziecka, i dr. n. med. Joanny Szymkiewicz-Dangel z Pracowni Kardiologii Prenatalnej IPCZD w Warszawie

Bukmacher Mostbet jest liderem branży gier hazardowych i bukmacherskich online w Polsce. Opinie graczy o Mostbet są jak najbardziej pozytywne. Nasz zespół profesjonalistów oferuje wysokie kursy, ogromny wybór wydarzeń i gier sportowych, różne bonusy i promocje, darmowe zakłady, darmowe spiny i szybkie wypłaty. Gra będzie podwójnie wygodna, jeśli pobierzesz naszą aplikację mobilną. Zarejestruj się i zwiększ z nami swoje wygrane!